919 ==> 20150729


Bluzka/shirt: VIP LOOK
Spódniczka/skirt; KLIK
Buty/shoes: CzasNaButy
Okulary/sunglasses: Mango
Bransoletki/bracelet; StyleMoi, River Island

















Bluzka/shirt: VIP LOOK
Spódniczka/skirt; KLIK
Buty/shoes: CzasNaButy
Okulary/sunglasses: Mango
Bransoletki/bracelet; StyleMoi, River Island

917 ==> suede sets



zdj. mama

Kurtka/jacket: SHEIN
Bluzka/shirt: Reserved
Spódniczka/skirt; KLIK
Torebka/bag: no name (sprzed 3 lat)
Półbuty/shoes: Office
Bransoletki/bracelet: AgnesArt

















915 ==> 20150720 + porady - jak usuwać plamy



Czasami są dni, gdy nic nie wychodzi. W zeszłym tygodniu miałam taki dzień. Wszystko leciało mi z rąk, zamiast biszkopta wyszedł zakalec, stłukłam 3 szklanki, i ze zdjęciami nie było lepiej. Nie wyszły, po prostu nie wyszły. Te zdjęcia daję z przymusu. Nie podobają mi się. 
Mojej mamie i przyjaciółkom, w przeciwieństwie do mnie, tak. W tym wypadku zawierzając im, i na ich odpowiedzialność je publikuję. 



Czasami te moje zdjęcia robię w dziwnych miejscach. Opieram się o ściany, płoty, drzewa, siadam na krawężnikach, trawie, ławkach. I nie zawsze moje ubrania wychodzą z tego obronną ręką. 
Dużo z Was, moi czytelnicy, ma dzieci. I pewnie wielu z Was zna problem ubrań poplamionych błotem, krwią, trawą. 
Podczas imprez pewnie niejednej z nas wylało się wino albo kawa na nową sukienkę (dlatego ja zawsze w towarzystwie piję albo wódkę albo wodę mineralną - są najbezpieczniejsze). 

Ja nauczona doświadczeniem staram się robić to od razu. Jednak nie zawsze to jest możliwe. 

Moja mama i babcia nauczyły mnie kilku sposobów,  którymi dziś chciałabym się z Wami podzielić. 

Gdy dwa lata temu rozlałam czerwone wino na nowy obrus, który podarowała mi mama, nie chcąc, żeby dowiedziała się o tej wpadce od razu zasypałam plamę grubą warstwą soli. Na tyle grubą, żeby pochłonęła cały nadmiar płynu. Potem zebrałam nadmiar soli, polałam plamę wodą utlenioną, zostawiłam na chwilę, i od razu wrzuciłam do pralki, dodając do proszku do prania, cały proszek do pieczenia. Ta rada mojej babci świętej pamięci uratowała ten lniany obrus. Po wysuszeniu i odprasowaniu był jak nowy. 
W ten sam sposób, kiedyś usunęłam plamy z wina z białej koszuli. 

Najwięcej kłopotów sprawiają mi zawsze plamy z kawy. Mimo, że ograniczyłam ją do 2 filiżanek dziennie, i tak zdarza mi się notorycznie ją wylewać na wszystko wokół, ze sobą włącznie. 
Obrusy, pościel (czytam w łóżku, często pijąc kawę), ubrania czy dywan bywają poplamione. I muszę z tymi plamami walczyć. Jeśli chodzi o dywan, bieliznę pościelową czy obrus, to najlepszy jest Vanish. Nawilżam poplamione miejsce wodą, nalewam kropelkę płynu i trę szczoteczką do momentu, w którym wybawiam plamę. Plamy na ubraniach puszczają w pralce, do której wrzucam kapsułkę np. Ariel. 
Moja babcia plamy z kawy wybielała również następującym sposobem. Zwilżała plamę i posypywała ją amoniakiem. Czekała na zareagowanie specyfiku i normalnie prała. Plama zawsze schodziła. Teraz, gdy w sklepach jest do kupienia tylko skutecznych środków piorących, mnie się nie chce z tym bawić. Ale jest to sposób niezawodny. 

Plamy z krwi są najtrudniejsze do usunięcia. I bywa z nimi nie lada problem. 
Ja najczęściej staram się poplamione ubranie zostawiać na bardzo długi czas w lodowatej wodzie. U mnie w domu zawsze było i jest, takie magiczne "zielone mydło" (kupowane u "ruskich"), którym się tarło plamę, po wcześniejszym odmoczeniu. Jeśli ono danej rzeczy nie ratowało, to już nic nie było w stanie tego robić. Można też próbować plamę z krwi usunąć sokiem z cytryny albo wodą utlenioną, ale trzeba uważać, żeby nie przetrzeć materiału.  

Na plamy z trawy moja babcia miała dwa sposoby. Przed praniem zalewała poplamione miejsce albo czystym spirytusem, albo płynem do mycia naczyń (najlepiej Ludwikiem). Jeśli w pralce te plamy się nie puszczały, to ciuch już się nadawał tylko na roboczo. Ale w większości wypadków, te metody zdawały egzamin, i niejedne białe dziecięce szorty, w które moje mama ubierała mnie z uporem maniaka, zostały w ten sposób uratowane. 












914 ==> Kamil Janicki " Epoka Hipokryzji " - Wydawnictwo Znak



Ostatnio, dzięki Wydawnictwu Znak, w moje ręce trafiła książka, którą chciałam przeczytać od momentu jej wydania. Książka ukazująca blaski i cienie intymnego życia ludzi międzywojnia. 
Nie osób uprzywilejowanych, elit czy gwiazd. Ale normalnych ludzi, takich jak ja, czy Ty drogi czytelniku.
Mowa o "Epoce Hipokryzji" Kamila Janickiego.



Zapraszam na moją recenzję owej pozycji.


W 1918 roku narodziła się nie jedna Polska, ale przynajmniej dwie. Ta pruderyjna, a często także zakłamana Polska, która zdelegalizowała domy publiczne i sutenerstwo, pozostawiając prostytucję i udając, że problemu nie ma.
Ta, w której życie płciowe funkcjonowało wyłącznie w kategoriach grzechu, zboczenia lub jakże przykrej konieczności. 
Oraz druga Polska - domagająca się, w ślad za Zofią Nałkowską "całego życia". Ale robiąca to w wielu przypadkach bezładnie, roszczeniowo i bez żadnej kontroli. Dla idei wolnej miłości gotowa zaakceptować rozpad rodzin, krzywdę kobiet, a nawet przypadki pedofilii. 

Po epoce XIX-wiecznej pruderii narodziła się nowa epoka. Epoka hipokryzji. 


Lizol wlewany do pochwy jako najskuteczniejszy środek zapobiegający ciąży?

Masturbacja, czyli grzech cięższy od morderstwa?

Świeca czy ołówek jako kobiecy wibrator? 

Wizyta w burdelu zapisywana przez lekarzy na męskie migreny?

Za długi stosunek, czyli powolna śmierć mózgu, a w ostateczności zgon człowieka?

Wreszcie, źle wykonywany seks, jako przyczyna wszystkich nieszczęść ludzkości?



Dzisiaj powyższe stwierdzenia brzmią śmiesznie, niepoważnie, jeżą włos na głowie. Pewnie powiecie, że to żart. Ale niestety, to nie żart. To ponura rzeczywistość tamtych lat.

Międzywojnie zostało obdarte ze swojego czaru. Ukazano prawdziwe życie i przesądy. 

"Epoka hipokryzji" jest nie tylko świetnie napisanym dziełem historycznym. To wspaniała praca autora, zbierająca w jednym miejscu wszystkie smaczki, prawdy i mity, krążące i przekazywane z ust do ust, dotyczące okresu, który do tej pory budzi skrajne emocje. 

Od zawsze było wiadomo, że seks i władza sprzedają się najlepiej. Zawsze też najchętniej plotkowano, kto z kim i dlaczego. 

Gdy w 1885 roku dano kobiecie prawo do orgazmu, i powiedziano mężczyźnie, że jego psim obowiązkiem jest jej go zapewnić, zmieniło się wszystko. Wybuchła pierwsza świadoma rewolucja seksualna. Taka, o której dziś możemy tylko pomarzyć. 

Kobiety zażądały pełnego równouprawnienia, w małżeństwach już nie było trójkątów. Teraz rządziły czworoboki. Już nie tylko panowie mieli kochanki, ale również panie, brały sobie kochanków. 

Dla mnie, jako osoby, która wyznaje świadomy celibat, to wszystko co się wtedy działo, jest przerażające. Pewnie było dużo dziewczyn, dla których własna cnota była wartością, a pojęcie wierności nie było tylko pustym słowem. Ale w skali całego zjawiska rozpusty i rozpasania były w mniejszości. 

Wszystkie tematy poruszone w książce zostały bardzo wnikliwie przeanalizowane, ale podane w taki sposób, że podsycają głód wiedzy, ale nie nudzą. 

To w jaki sposób nasi dziadkowie uprawiali seks, jak się zabezpieczali przed ciążą, gdzie to robili i jak długo, może nie do końca powinno nas obchodzić. Ale obchodzi i zawsze fascynuje,  wywołując wypieki na policzkach. A przyczyn do rumienienia się jest wiele. 

Polecam tę książkę każdej osobie zaciekawionej, choć trochę tematem dwudziestolecia międzywojennego i aspektem życia codziennego. 

Mój egzemplarz książki już krąży między znajomymi. I przysięgam, mamy o czym rozmawiać, wymieniając się uwagami i swoimi przemyśleniami.