Uzdrowisko Rabka - Mydło naturalne Passiflora & Olejek do ciała i masażu






Jakiś czas temu otrzymałam kilka naturalnych kosmetyków z Uzdrowiska Rabka.
Po przetestowaniu, chciałabym napisać Wam o nich słów kilka.

W tym poście znajdziecie moją recenzję następujących produktów:



Jako była kuracjuszka Uzdrowiska bardzo cenię sobie miejsce, opiekę, samo sanatorium, jak i wszystkie pochodne z nim związane. Nie inaczej jest z kosmetykami. 


wzbogacone rabczańską solanką jodowo-bromową

Używałam je myjąc buzię, zamiennie z mydłem z Aleppo. 
Jakiś czas temu zrobiłam sobie testy alergiczne, okazało się, że mam nietolerancję na laktozę, żółtko jajek oraz piwo. Piwa nigdy nie piłam, więc z nim problemu nie było. Ale pozostałe produkty musiałam wyeliminować z diety. Nie było i nie jest to łatwe.
Nie zawsze mi się to udaje. Czego konsekwencją są, coraz intensywniejsze i boleśniejsze wysypki.
Mydło z solanką nie pieni się zbyt mocno, ale myjąc nim buzię czułam ulgę. Ropne dziady, które bolały i piekły kurczyły się w sobie. Po zastosowaniu cera miała warstewkę ochronną, co zapobiega powstawaniu nowych niedoskonałości. 
Skóra po zastosowaniu nie jest wysuszona. Jest jędrna, ściągnięta i mam poczucie gładkości cery. 
Dla mnie to mydło jest tak samo dobre jak Dove. Tylko, że Dove zmywa makijaż, prawie w całości. To nie ma takich właściwości. Po prostu bardzo dobrze oczyszcza.
Mydło z Uzdrowiska stosuję przeważnie codziennie rano. Przygotowując twarz pod makijaż. 

Cena mydła wynosi około 13 zł, co w porównaniu z mydłem Aleppo, za które płaciłam 45 zł jest dużym plusem. 
 Dla mnie mydło jest prawie bezzapachowe, co uważam, za kolejny duży plus.

Na pewno będę go dalej używać, i na pewno kupię kolejne kostki.
Moja ocena 10/10


roślinny o zapachu passiflory

Cena ok 20 zł/100 ml

Bardzo delikatny, przyjemny zapach.
Olejek jest bardzo wydajny. Stosowałam go po kąpieli. Przyjemnie nawilża skórę, nie zostawiając tłustej warstwy. Dość szybko się wchłania, nie brudzi ubrań. 
Czułam się odprężona i zrelaksowana. Delikatny zapach dość długo utrzymuję się na skórze. 
Skóra po użyciu olejku nie łuszczy się.

Jedynym minusem jest dla mnie pojemność. Wolałabym, żeby olejku było więcej.

Moja ocena 9/10


Polecam nasze polskie naturalne kosmetyki z Uzdrowiska Rabka.
Będziecie zadowoleni i Wasza skóra Wam za to podziękuję :)








Kringle Candle - Mulling spices - Homedelight.pl





Kiedyś na Instagramie (TUTAJ) oraz na moim Fanpage (TUTAJ) pokazywałam Wam moje świecowe zakupy z Homedelight.
Już niektóre z nich opisywałam na blogu.
Dziś przyszedł czas na kolejny wosk Kringle Candle.
A mianowicie: Mulling Spices.

Jest to jeden z ciekawszych zimowych, rozgrzewających zapachów jak dla mnie. Rozwija się on w miarę palenia. Inaczej pachnie na sucho, inaczej w pierwszych minutach po podgrzaniu, a jeszcze inaczej, gdy się już dobrze rozgrzeje. 
Zapach z jednej strony ostry i wiercący w nosie, z drugiej strony jednak, czuję delikatną słodycz suszonych owoców. Jabłek najbardziej. 
Nie jest to oczywista propozycja. Raczej bardziej dla miłośników przypraw. 
Producent obiecuje nuty grzanego wina. Przyznam się bez bicia, nie znoszę wina, nie pijam, nie kupuję, i nie mam zielonego pojęcia jak pachnie grzane wino. 
Ale jeśli tak jak ten wosk, to chętnie poproszę kogoś, żeby mi takie przygotował. 
Bardzo ładnie można rozróżnić nuty goździków oraz anyżu. 

Jeśli chodzi o moc mogłaby być ciut większa. Dlatego moja ocena to 9/10 pkt.
Gdyby moc była większa, to dałabym 10 pkt. 





Yankee Candle - Q1 My Serenity - Homedelight.pl



W sklepach są już dostępne woski, samplere i świece z kolekcji Q1 2016 Yankee Candle o nazwie "My serenity"
W jej skład wchodzą 4 zapachy;

Swoje woski i samplery mam ze sklepu Homedelight

Nie będę ukrywać, że po bardzo dobrych kolekcjach w roku 2015, ta mnie mocno rozczarowała. Ani jeden zapach nie przypadł do mojego serca, i nie pragnę z nich świec. 
Zapachy są płaskie, nijakie i czuć w nich powtórkę, tego co już znamy.

Najbardziej spodobały mi się: Moonlight oraz Lemongrass&Ginger
Czekam z niecierpliwością na nowości Kringle. 

Na sucho jest bardzo mydlany. Takie suche mydło w wiórkach. Albo płatki mydlane. 
Po rozpaleniu czuć słodycz. Na początku ona mnie bardzo irytowała. Dopiero z 3 paleniem się przekonałam do tej propozycji. Nie jest dla mnie jakaś super świetna i do pokochania.  Szału nie ma.
Ale jest przyzwoita, mimo tego wiem, że jak kupię jeszcze z ciekawości woski, to po świecę na pewno nie sięgnę. Ja wyczuwam w nim nuty tropikalnych kwiatów, bardzo mocno przebija się cierpka gruszka i czuć podbicie pomarańczy. Powiem tak, gdyby pomarańczy było więcej, a kwiaty łączyły się z gruszką, zamiast walczyć ze sobą, mógłby to być jeden z moich letnich ulubieńców. A tak póki co pozostaje nim Madagascan Orchid, a ten zapach otrzymuje ode mnie 6,5 na 10 punktów.  Tylko 6,5 bo moc również nie powala na kolana.


Na sucho dla mnie nie pachnie niczym. Jest jakiś posmak słodkości i proszku do prania. Po rozpaleniu zapach rześki, świeży, z lekkimi męskimi nutami. Po jakimś czasie można wyczuć morską bryzę. Jest to zapach bardzo ładny i klarowny. Niestety dla mnie zbyt słaby. Nie ma mocy. Nie ma przebicia. 
Przy spalaniu drugiego wosku, czułam w nim posmak perfum. Nie wyszło mu to na zdrowie. Nie wszędzie lubię perfumeryjną nutę. 
Nie umniejsza to jego zalet i tak dla mnie jest najlepszy z całej 4, ale oczekiwałam po nic dużo więcej. Dlatego moja ocena to tylko 8 na 10 punktów. 

Na sucho czuć dużo cytryny, ale nie takiej świeżej, którą wyciskamy do herbaty, tylko raczej kwasku cytrynowego. Po rozpaleniu ta cytryna się klaruje, jest dużo świeższa i dużo bardziej naturalniejsza, jednak przełamanie imbirem, w tym przypadku nie robi jej zbyt dobrze.
No nie powiem, moc jest przyzwoita,  ale zapach dla mnie nie jest spójny. Cytryna sobie, a przyprawy sobie. Jest to zapach na pewno na ciepłe dni. Nie na teraz. Dam mu szansę jeszcze wiosną. Teraz go całkiem nie skreślam, ale mnie nie zawojował. 
Dla mnie 7 na 10 punktów. 

Już wydawało mi się, że Yankee Candle po "Wedding day" nie może zrobić większego śmierdziela. Pomyliłam się, co prawda aż tak wielka tragedia to nie jest, ale goni ją w piętkę. 
Skwaśniałe zepsute kwiatowe perfumy. Bez tego podbicia piżma i perfum, myślę, że ten zapach mógłby być ciekawy i się obronić. Ale tak jest koszmar. Migrena gwarantowana. 
Taki zapach powinien być świeży i lekki. A jest ciężki, pudrowy, osaczający. Coś dla naprawdę specyficznych amatorów. U mnie u nikogo nie znalazł poklasku. 
Wedding day ode mnie dostało 0/10 pkt. 
Jako, że ten jest ciut ciut lepszy daję mu 1 punkt. 










Joanna Mielewczyk - Seks Pozycja dla Praktykujących - Wydawnictwo Znak



Jakiś czas temu do mojej biblioteczki dołączyła książka Joanny Mielewczyk pt. "Seks Pozycja dla Praktykujących" wydanej nakładem Wydawnictwa Znak.


Długo zbierałam się w sobie czy w ogóle Wam o niej pisać. 

Jak miałam 15 lat moja mama podsunęła mi książkę, która odkąd tylko pamiętam, w domu zawsze była. Mianowicie "Sztukę Kochania" pani Michaliny Wisłockiej. 
Dla mnie, osoby która przez wiele lat przeczytała wiele pozycji obejmujących ten temat, dzieło pani Michaliny, było i jest w dalszym ciągu szczytem, do których wielu dąży, a do którego nikt nie dociera. 

Siłą rzeczy i w tym przypadku nie obyło się bez porównań. 

Powiem szczerze, gdyby nie to, że pochłonęłam tak wiele książek o seksie (poradników, erotyków itd), może i książka pani Joanny, nie wzbudziłaby tak dużego mojego sprzeciwu. Ale sprzeciw jest i to ogromny. 
Moja opinia nie jest miarodajna. Nie dałam rady skończyć tej pozycji. 
Zablokowałam się na 7 rozdziale. 

Tak bardzo starałam się znaleźć pozytywy.
I jednak znalazłam.
Książkę mogłabym polecić osobom, które nigdy w tym temacie nic nie czytały, nie umieją nazwać swoich potrzeb i pragnień, nie wyniosły z domu otwartości na te sprawy. 
Gdy ktoś nic nie wie, to ta książka jest dla niego idealna. 


Joanna Mielewczyk to dziennikarka radiowej Trójki. Prowadziła audycje "Jestem feministką", "Adopcja po polsku". Obecnie jest wydawcą audycji "Zapraszam do Trójki". Przygotowuje oraz prowadzi audycje "Matka Polka feministka” oraz "Seks nasz powszedni".

Książka o której mowa w tym poście, powstała na bazie rozmów przeprowadzanych z gośćmi w jej audycjach.
Ja nie wiem, może w radio to wszystko mówione, ma jakiś inny odbiór i wydźwięk. 

Autorka promuje książkę odpowiedziami min. na takie pytania; Jak rozmawiać o seksie? Jak mówić o swoich potrzebach? Jak nazywać swoją intymność i jak to przekazywać dzieciom?

Tylko szkoda, że w treści znaleźć można odpowiedź raptem na 3% z tych wszelkich pytań. I te odpowiedzi są powielone z tym wszystkim co już wszyscy wiemy. 

Na co drugiej stronie znajdziemy stwierdzenie: ROZMAWIAJMY O SEKSIE. Powtarzane z uporem maniaka, do obrzydzenia. Tylko szkoda, że nikt do cholery nie raczył powiedzieć: JAK?

Każda kobieta jest inna, każdy mężczyzna jest inny. I mimo, że oboje się mogą strasznie kochać, strasznie szanować itd. To nie każdy jest na tyle otwarty i odważny, nie każdy ma tyle śmiałości, żeby usiąść po kolacji i powiedzieć tej drugiej stronie, co mu leży na wątrobie i co by chciał zmienić. 

W jednym z rozdziałów znalazłam ćwiczenie. Napisz list do samego siebie o swoich potrzebach.
Jak już napiszesz, to będziesz umiał je nazwać. I mówienie o nich nie sprawi Ci trudności. 

Tjaaa. Od razu sobie pomyślałam o tych wszystkich facetach, którym napisanie smsa obejmującego więcej niż 2 zdania sprawia nie lada trudność. I już oczami wyobraźni zobaczyłam ich przy stole, z kartką kredowobiałego papieru z gęsim piórem piszącym epistoły do samych siebie, o tym to co oni by chcieli w łóżku i poza nim. Tjaaaa. Gratuluję pomysłu. 

Pamiętam, że swego czasu na TVN Player można było znaleźć 4 odcinkowy program o seksie. Zrobiony dla angielskich nastolatków. Nie wiem, czy to jeszcze jest gdzieś dostępne, ale gdy sobie porównuję to wszystko o czym wtedy mówiono bez krępacji i krygów, prosto z mostu biologicznie wytłumaczono i wyłożono czarno na białym, a czytam te wypociny, to ehhh. 

Ten program nazywał się chyba "Korepetycje z seksu" A prowadziła go taka czarnowłosa babeczka z grzywką. 


Książka podzielona jest na kilka rozdziałów, chyba według jakiegoś klucza. Dla mnie to wszystko jest niespójne i chaotyczne. 

Jestem bardzo rozczarowana tą książką. Nie sięgnę po nią więcej. 
Bardzo szkoda, bo zapowiadała się naprawdę ciekawie. 
Do Pani Wisłockiej jej bardzo bardzo daleko. 



987 ==> Red wine waterfall coat



zdj. mama


Płaszcz/coat: KLIK
T-shirt: KLIK
Pod płaszczem sweterek Next z kamaciuch.pl, ale słabo widać :P
Spodnie/pants: Benetton
Kozaki/boots: KLIK
Kolczyki/earrings: Forever21
Torebka/bag: KLIK
Okulary/sunglasses: Stradivarius