Czy wiecie co łączy pokolenia?
Nie muzyka, nie jedzenie, nie wspólne pasje.
W moim przypadku Wojak Szwejk.
Losy tego dzielnego osobnika czytał i wielbił mój dziadziu świętej pamięci, bardzo cenili i cenią moi rodzice i ja również przejęłam tego bakcyla.
Czy w dniu 1 kwietnia, może być lepszy post niż recenzja książki o losach Wojaka Szwejka?
Potraktujcie to jako pytanie retoryczne.
Z okazji Stulecia wstąpienia Jaroslava Haska do wojska Wydawnictwo Znak prezentuje nowe wydanie „Losów dobrego żołnierza Szwejka czasów Wojny Światowej” w genialnym (potwierdzam!) tłumaczeniu Antoniego Kroha.
Razem ze mną wejdźcie w tę krainę absurdu, czeskiego piwa oraz znakomitego humoru.
Mój tato zapytany o Wojaka w pierwszym odruchu kłania się w pół i cytuje „Posłusznie melduję, że o to jestem”
Reakcja mamy: „ach, idzie się zajść przy czytaniu, nie można się oderwać”
Moja reakcja jest podobna, cytaty zapamiętuje się na wieki wieków. Gdy miałam 5 lat czytałam po raz pierwszy, i z racji wieku nie doceniłam. Wróciłam 7 lat później, już było fajniej. Już dużo więcej zrozumiałam. Teraz po latach jestem wierną fanką.
Tego nie można czytać na kilka razy, jak się zacznie tak się czyta do ostatniej strony, modląc się, żeby brzuch nie pękł i choć na chwilę przestał boleć. Ataki histerycznego śmiechu są nagminne.
Nowe wydanie Wydawnictwa Znak zawiera 816 stron, w skład których wchodzą IV tomy.
Cena 39,90 za tak grubą i znakomitą lekturę jest wręcz śmiesznie niska.
Czasy przed I wojną światową nie były łatwe ani kolorowe. Jak to kiedyś pisałam, przy okazji recenzji książki o losach księcia Ferdynanda oraz jego małżonki. Jednakże, tak jak każdy inny system (np. PRL) posiadał wiele absurdów. Hasek wprost genialnie opisuje i obnaża te wszystkie smaczki, niuansiki oraz nie bójmy się tego słowa, idiotyzmy monarchii austro-węgierskiej.
Czytałam wiele satyr i powieści ironicznych na różne wojny, i czasy np. wiktoriańskie. Nie ma, absolutnie nie ma na całym świecie lepszej satyry od tego „arcydzieła”.
Sama postać dobrodusznego, poczciwego „idioty z urzędu” jak sam o sobie mówi główny bohater wzbudza wielkie sympatie, ciepłe uczucia i niedosyt. A no, niedosyt. Chciałoby się więcej i więcej. A jest tylko to. A te jego dygresyjki, nigdy na temat. O mamuniu, aż same łzy lecą do oczu.
Książka objawia przywary naszego słowiańskiego ludu. Włoch nie zrozumie, co my widzimy w Szwejku. Inna kultura po prostu.
Idioctwo Szwejka i jego głupota, nie są tak prostackie i płytkie jak głupota nowego pokolenia, wpatrzonego w ekran komputera i nie umiejącego myśleć. Pokolenia, które poza fejsbukiem nie umie się poruszać. Które nie zaznało zabaw na trzepaku, obdartych kolan podczas łażenia po drzewach, złamanych nóg, gdy się zjeżdżało z stromej górki u babci na rowerze bez hamulców.
Ten idiotyzm jest wyważony, pełen ironii, jakby to głupio nie zabrzmiało, jest to mądry idiotyzm.
Czasami faktycznie tym idiotą jest, czasami sobie poudaje. Wie kiedy co, i czytelnika to nie męczy.