Na moim blogu czytaliście już recenzje wosków takich firm jak Yankee Candle, Kringle czy WoodWick.
Dziś przyszedł czas na Partylite.
Woski mają gramaturę 90,7 g. Są wyprodukowane w USA.
Cena jednego wosku (9 kosteczek) wynosi 40 zł.
I w tym tkwi dla mnie mały minusik. Cena jest proporcjonalna do gramatury, ale jednak te woski są dla mnie ciut za duże. Wolałabym mniejsze w niższej cenie, gdyż te musiałabym z kimś kupować na pół, żeby zapach za szybko się nie znudził, i mogłabym popróbować większej ilości zapachów.
Na przetestowanie wybrałam dwa zapachy:
=> Fig fatale
Fig fatale:
To chyba zapach flagowy Partylite. Coś takiego jak misiu czy Baby Powder Yankee. Słyszałam same zachwyty na temat tego zapachu, i podeszłam do niego nieco sceptycznie. Mimo, że na sucho mnie zachwycał.
Po odpaleniu jednej kosteczki w kilka chwil mój dość przestronny pokój i korytarz wypełniły się zapachem ciemnych owoców. Figa mieszała się z cierpką porzeczką, słodko-kwaśna jeżyna z jagodą. Piżmo romansuje z lekką nutą wanilii. Zapach bardzo głęboki, kobiecy, pobudzający oraz otulający. Kilka warstw aromatów owoców daje szerokie odczucie komfortu i luksusu.
Moc zapachu jest bardzo duża, nie pachnie chemicznie. Nuty są łatwo rozpoznawalne i bardzo prawdziwe.
Sea breeze & Olive:
Co do tej propozycji mam mieszane uczucia. Na sucho pachnie słodko-cierpko. Troszkę chemicznie. Gdy ułamałam 1 kostkę i wrzuciłam ją do kominka, to po lekkim roztopieniu poczułam słoną bryzę. I to mnie ujęło i to bardzo. Na całe szczęście nie czuję w tym wosku nic oliwek. Zapach jest solidny, mocny, rześki oraz rozbudzający. Morskie nuty łączą się z jakimiś kwiatowymi, których nie umiem rozróżnić, ale które mnie nie drażnią, co jest dla mnie dość dużym zaskoczeniem, gdyż nie lubię jak pewnie wiecie, takich nut.