Yankee Candle - Q1 My Serenity - Homedelight.pl



W sklepach są już dostępne woski, samplere i świece z kolekcji Q1 2016 Yankee Candle o nazwie "My serenity"
W jej skład wchodzą 4 zapachy;

Swoje woski i samplery mam ze sklepu Homedelight

Nie będę ukrywać, że po bardzo dobrych kolekcjach w roku 2015, ta mnie mocno rozczarowała. Ani jeden zapach nie przypadł do mojego serca, i nie pragnę z nich świec. 
Zapachy są płaskie, nijakie i czuć w nich powtórkę, tego co już znamy.

Najbardziej spodobały mi się: Moonlight oraz Lemongrass&Ginger
Czekam z niecierpliwością na nowości Kringle. 

Na sucho jest bardzo mydlany. Takie suche mydło w wiórkach. Albo płatki mydlane. 
Po rozpaleniu czuć słodycz. Na początku ona mnie bardzo irytowała. Dopiero z 3 paleniem się przekonałam do tej propozycji. Nie jest dla mnie jakaś super świetna i do pokochania.  Szału nie ma.
Ale jest przyzwoita, mimo tego wiem, że jak kupię jeszcze z ciekawości woski, to po świecę na pewno nie sięgnę. Ja wyczuwam w nim nuty tropikalnych kwiatów, bardzo mocno przebija się cierpka gruszka i czuć podbicie pomarańczy. Powiem tak, gdyby pomarańczy było więcej, a kwiaty łączyły się z gruszką, zamiast walczyć ze sobą, mógłby to być jeden z moich letnich ulubieńców. A tak póki co pozostaje nim Madagascan Orchid, a ten zapach otrzymuje ode mnie 6,5 na 10 punktów.  Tylko 6,5 bo moc również nie powala na kolana.


Na sucho dla mnie nie pachnie niczym. Jest jakiś posmak słodkości i proszku do prania. Po rozpaleniu zapach rześki, świeży, z lekkimi męskimi nutami. Po jakimś czasie można wyczuć morską bryzę. Jest to zapach bardzo ładny i klarowny. Niestety dla mnie zbyt słaby. Nie ma mocy. Nie ma przebicia. 
Przy spalaniu drugiego wosku, czułam w nim posmak perfum. Nie wyszło mu to na zdrowie. Nie wszędzie lubię perfumeryjną nutę. 
Nie umniejsza to jego zalet i tak dla mnie jest najlepszy z całej 4, ale oczekiwałam po nic dużo więcej. Dlatego moja ocena to tylko 8 na 10 punktów. 

Na sucho czuć dużo cytryny, ale nie takiej świeżej, którą wyciskamy do herbaty, tylko raczej kwasku cytrynowego. Po rozpaleniu ta cytryna się klaruje, jest dużo świeższa i dużo bardziej naturalniejsza, jednak przełamanie imbirem, w tym przypadku nie robi jej zbyt dobrze.
No nie powiem, moc jest przyzwoita,  ale zapach dla mnie nie jest spójny. Cytryna sobie, a przyprawy sobie. Jest to zapach na pewno na ciepłe dni. Nie na teraz. Dam mu szansę jeszcze wiosną. Teraz go całkiem nie skreślam, ale mnie nie zawojował. 
Dla mnie 7 na 10 punktów. 

Już wydawało mi się, że Yankee Candle po "Wedding day" nie może zrobić większego śmierdziela. Pomyliłam się, co prawda aż tak wielka tragedia to nie jest, ale goni ją w piętkę. 
Skwaśniałe zepsute kwiatowe perfumy. Bez tego podbicia piżma i perfum, myślę, że ten zapach mógłby być ciekawy i się obronić. Ale tak jest koszmar. Migrena gwarantowana. 
Taki zapach powinien być świeży i lekki. A jest ciężki, pudrowy, osaczający. Coś dla naprawdę specyficznych amatorów. U mnie u nikogo nie znalazł poklasku. 
Wedding day ode mnie dostało 0/10 pkt. 
Jako, że ten jest ciut ciut lepszy daję mu 1 punkt.