Dzisiejsza recenzja to kontynuacja cyklu moich ulubieńców.
Owszem, czasami testuję różne nowości kosmetyczne i chętnie sięgam po różne produkty. Jednak w mojej łazience i kosmetyczce od lat znajdują się stałe produkty, które kupuję zawsze i bez względu na wszystko.
Jednym z takich kosmetyków jest peeling do twarzy marki Avon.
Używam go od gimnazjum. Wtedy jeszcze miał niebieski kolor. Nie pamiętam już tamtej starej pojemności, czy był większy, mniejszy czy taki sam. Pamiętam, że przez te wszystkie lata szata graficzna linii Clearskin się zmieniła, ale produkt ciągle pozostał tak samo dobry i jego cena nie wzrosła. Zawsze kosztował w granicach 8,99-13,99. Zależy od danej promocji w katalogu.
I zawsze muszę mieć co najmniej dwa opakowania w zapasie, bo inaczej jestem chora.
To jest jedyny peeling do twarzy którego używam, i jedyny któremu ufam w 300%.
Kosmetyk jest bardzo wydajny, jest drobnoziarnisty. Świetnie złuszcza naskórek, pozostawiając przy tym twarz oczyszczoną, wygładzoną i zawsze mam wrażenie mentolowej świeżości na całej buzi. Czasami jest to aż uczucie zimna i szczypania. Dogłębnie oczyszcza pory. Jest typem półzdzieraka. Drapie, ale nie podrażnia.
Konsystencja jest bardzo treściwa, nie jest płynna. Dopiero gdy się ją lekko rozrobi w palcach, nabiera plastycznej formy i można ją stosować na buzię.
Peeling ma piękny zapach, świeży i przyjemny.
Kosmetyk mnie nie uczula ani nie podrażnia.
Jedynym minusem jest dla mnie opakowanie, które nie pozwala wycisnąć peelingu do końca i trzeba rozcinać. A po rozcięciu produktu jest tyle, że starcza na kilkanaście nawet aplikacji.
Przy mojej tłustej cerze niweluje nadmiar sebum i po zastosowaniu nie mam wrażenia, że się cała świecę.
Moja ocena 10/10 pkt.
Kosmetyk idealny.
PS. kolejnym razem opiszę Wam czarną maseczkę z tej serii. Też ją bardzo lubię.