Bardzo, ale to bardzo nie chciałam pisać tej recenzji.
Wiem, że może ona wywołać tzw dramę, której mi zupełnie nie potrzeba do szczęścia.
Miałam zostawić tę książkę odłogiem. Ale przyjaciółka, która czyta i śledzi mojego Instagrama namówiła mnie, żebym jednak ją umieściła bo moje opinie nie są tylko pozytywne i słodkie, i to będzie w dalszym ciągu prawdziwe. Namówiła, ale z ciężkim sercem siadam do pisania.
Od razu zaznaczam że nie jestem fanką maltretowania dzieci, znęcania się nad nimi, zakazywania wszystkiego i ogólnie robienia z ich życia piekła.
Ale. Zawsze jest ale. Zostałam wychowana w latach 90, i na te lata przypada moje dzieciństwo. Nie raz i nie dwa dostałam lanie. Czy to ręką, czy to pasem, czy to kijem leszczynowym, czy to łyżką do butów czy to czymś co mama akurat miała pod ręką. I nie uważam że wyrosłam na kryminalistkę. I nie uważam że stała mi się jakaś wielka krzywda.
Nie jestem równocześnie fanką bezstresowego wychowania i raczej jestem z tej grupy która woli dzieci widzieć niż słyszeć.
Po lekturze tej książki, która moim zdaniem jest bardzo jednostronna i zerojedynkowa, każdy rodzic który choć raz uderzył swoje dziecko lub je ukarał powinien w tę pędy iść się utopić lub powiesić.
Anna Golus na fali modnego teraz tematu negowania bicia i karania stworzyła dzieło, które mnie w zupełności nie uwiodło, a raczej napełniło obrzydzeniem, odrazą i niesmakiem
Książka idzie w dalsze ręcę a ja chcę o niej jak najszybciej zapomnieć.
Gdyby Kamil Janicki zabrał się za ten temat myślę że powstałoby dzieło, które z największą przyjemnością bym przeczytała.
Wydawnictwo Editio
Editio Historia