Kilka dni temu pisałam Wam o pilingu głęboko oczyszczającym marki Avon (TUTAJ) i przy okazji tamtego wpisu obiecałam Wam recenzję czarnej maseczki z tej samej linii.
Obietnicę spełniam właśnie teraz.
Nie pamiętam od ilu lat ta maseczka jest wraz ze mną. Na pewno od samego początku. Odkąd ja tylko zobaczyłam w katalogu jako nowość, to kupiłam, pokochałam i jest ze mną cały czas.
Pojemność to 75 ml a jej koszt to około 9,90-14,90 złotych.
Moja cera lubi maseczki błotne i takie z glinką, tylko i wyłącznie. Wszystkie inne odrzuca.
Wymiennie z tą maseczką używam zielonej glinki w proszku, która sama mieszam z wodą albo olejkami i nakładam pędzelkiem na twarz.
Na oczyszczoną twarz nakładam maseczkę. Na początku ma czarny kolor, gdy zastyga i zmienia barwę na szarą to znak, że można ją zmywać.
Uczucie zastygania jest średnio przyjemne, czuć że pory się zwężają, skóra się napina.
Absolutnie gdy ma się maseczkę na twarzy nie ma mowy o mówieniu. Nie da rady.
Ta cała skorupa ciągnie się i pęka.
Zmywanie też nie należy do najprzyjemniejszych czynności. Najlepiej schodzi ciepłym mlekiem.
Początek nie brzmi najlepiej?
Teraz będą same plusy.
Po zmyciu kosmetyku buzia jest gładka, rozświetlona a przy tym jednak matowa.
Wszystkie pory są zwężone, a niedoskonałości ukojone, a cera jest dogłębnie oczyszczona.
Maseczka nie wysusza skóry, cera jest delikatnie nawilżona.
Skóra jest sprężysta.
Produkt nie podrażnia ani nie uczula.
Zapach jest nijaki. Ani nie przeszkadza, ani nie zachwyca.
Po nałożeniu trzyma się buzi, nic nie spływa. Konsystencja jest bardzo właściwa.
Tak jak w przypadku pilingu kosmetyk jest wydajny, ale tubka nie pozwala na wyciśnięcie do końca i trzeba rozcinać, a w środku zostaje jeszcze mnóstwo maseczki.
Trochę brudzi i trzeba uważać np. na ubrania.
Stosuję ją raz w tygodniu.
Podsumowując: maseczka ma wady, ale póki co, jest to najlepszy tego typu produkt jaki miałam możliwość testować i chętnie do niego wracam.
Zużyłam około 7 opakowań.
Moja ocena: 8,5 / 10 pkt.